dir. James Winburn
W małym miasteczku o nazwie Red Rock mieszka sobie Reed
Weller (William Smith). Facet jest kompletnym szajbusem, który czci Szatana i z
jego pomocą planuje zyskać nieśmiertelność oraz władzę nad światem. Aby tego
dokonać, kapłan z zadupia musi wpierw złożyć ofiarę z… 103 dziewic! Pomaga mu w
tym lokalny sługus, który zapewnia świeże dostawy młodzieży na ołtarz. Proceder
trwa sobie w najlepsze przez kilka ładnych lat, jednak jak to zwykle bywa, gdy
misja zbliża się ku końcowi, zaczynają się schodki. Miejscowi, którzy do tej
pory przymykali oczy na działania Reeda w zamian za określone benefity,
wreszcie tracą cierpliwość…
James Winburn to zaprawiony w bojach kaskader, który na
pewnym etapie kariery postanowił spróbować swych sił po drugiej stronie kamery.
A cóż może być lepszym materiałem na debiut, niż opowieść o rednecku oddającym
cześć Diabłu? Cóż, na pewno znalazłyby się jeszcze jakieś ciekawe projekty,
niemniej niesforny scenariusz Evil Altar
to bez dwóch zdań dobry materiał na tani, nieskomplikowany straszak, który z
radością łyknie przeciętny nastolatek zasłuchujący się w Bon Jovim, Cinderelli
i innych sztandarowych satanistycznych formacjach. Logikę można w tym przypadku
odłożyć na bok: czemu nasz czciciel Zła, co zna najpotężniejsze zaklęcia i jest w
stałym kontakcie z Księciem Ciemności mieszka w jakiejś rozpadającej się szopie
na wsi pośród ćwoków pospolitych, podczas gdy mógłby mieć rezydencję w jakimś
zaciszu na Long Island? Na czym dokładnie polega jego plan „przejęcia władzy
nad światem”? Dlaczego dopiero przy 102 ofierze ktoś się skapnął, że coś jest
nie tak?
Na powyższe pytania w trakcie seansu nie uzyskamy
odpowiedzi, ale w B-klasowej rzeczywistości to nie pierwszyzna. Fabuła nie
grzeszy ani oryginalnością, ani błyskotliwością i ciężko byłoby wybronić dzieło
Winburna, jeśli traktować je na serio jako okultystyczny horror. Szwarccharakter jest tu zbyt groteskowy i w zasadzie – przy wszystkich swoich możliwościach – sprawia wrażenie
kompletnej pierdoły i naiwniaka. Wcielający się weń Smith przekuwa to jednak w
B-klasowy atut, szarżując na autopilocie. Na dalszym planie sekunduje mu Robert
Z’Dar i już samo to powinno stanowić rekomendację dla entuzjastów filmowego
śmiecia. Wprawne oko dostrzeże ponadto Davida Campbella, czyli bezwzględnego
łowcę z Deadly Prey (1987) oraz Connie
Woods, której zgrabne kształty mignęły przez chwilę w burdelu One-Eyed Jack’s w
Twin Peaks (1990).
Jeśli czegoś w tym wszystkim brakuje, to przede wszystkim
soczystego gore i cycków. Evil Altar niestety
skąpi pod tym względem atrakcji (jeden podpalony biedak z czeluści piekielnych i szybka
akcja z siekierą w ciemnościach niestety wiosny nie czynią, co przy wątłej fabule stanowi spory mankament.
To jeden z tych filmów, które bronią się głównie za sprawą sentymentów:
rozpowszechniany przed laty na kasetach VHS stanowił okno na świat dla
niezliczonej rzeszy dzieciaków, które w ten sposób wyobrażały sobie rasowe
kino grozy*. Po bliższemu przyjrzeniu się, nikłe walory produkcyjne
przedsięwzięcia teoretycznie kompletnie je deprecjonują. Wysiłki reżysera i
ekipy docenią więc głównie koneserzy, dla których konwencja leżeć będzie w
ścisłym sąsiedztwie wspomnień z czasów młodości. Bez trudu przymykam oko i
kupuję ten pokraczny sztafaż, ale seans ma sens tylko w przypadku doskwierającej
nieznośnie tęsknoty wideomaniaka. Wówczas dobra zabawa gwarantowana.
*W Polsce za dystrybucję odpowiadała Hanna Barbera Poland, czytał zaś Stanisław Olejniczak.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz