6/23/2020

The Horror at 37,000 Feet (1973)

dir. David Lowell Rich


„Mam dosyć tych pieprzonych duchów druidów w tym pieprzonym samolocie!” – mówi nawalony w trzy dupy William Shatner i zmierza z pochodnią w kierunku niewidzialnej druidzkiej abominacji, by w chwilę potem zostać wyssanym z pokładu aeroplanu. No dobra, ten cytat wcale nie pochodzi z tego filmu. Ale mógłby! No i cała reszta się zgadza. W sensie druidzi i duchy. No i samolot. 


Lot z Londynu do Nowego Jorku zawiera bowiem dość nietypowe cargo – celtycki monument, pod którym przed wiekami zboczeni druidzi składali swe ofiary (czy jakoś tak). Podczas lotu zamknięte w wykopalisku duchy lub demony (czy jakoś tak) ożywają i zaczynają terroryzować załogę oraz pasażerów. Co gorsza samolot zostaje unieruchomiony (?) w jakiegoś rodzaju tunelu powietrznym (???), więc na ratunek nie można liczyć. Złe moce trzeba będzie więc spacyfikować na własną rękę… 


Telewizyjny dreszczowiec pełen absurdalnych pomysłów. Bardzo przy tym rozrywkowy i przyjemny w odbiorze. Fabuła kompletnie rozmija się z logiką, co jednak potrafi dostarczyć frajdy w trakcie seansu. Na ekranie mamy szereg postaci „reprezentatywnych” dla poszczególnych warstw społecznych. Jest więc gwiazdor filmowy, milioner, archeolog z żoną – potomkinią druidów, jebnięta dewotka, czarnoskóry lekarz oraz sobowtór Mii Farrow z konkretnym pierdolcem w oczach. Wspomniany Shatner wciela się w byłego księdza, który wraz z utratą wiary rozpił się i zamienił w cynika (a trzeba przyznać, że facet grzeje naprawdę ostro – w trakcie nieco ponad godzinnego seansu wychyla spokojnie ze 3 litry wódy i dalej trzyma się na własnych nogach, przynajmniej do momentu, aż odwieczne zło nie wywali go z samolotu). W międzyczasie na tyłach podniebnej maszyny robi się coraz zimniej i zimniej (bo duchy druidów lubią mróz), a spod pokładu wycieka szpinakowata breja. Sposoby na jej pokonanie też są zgoła kuriozalne: można na ten przykład rozpalić ognisko (!) albo stworzyć lalkę voodoo i rzucić ją na pożarcie „potworowi”. 


Tak, „The Horror at 37,000 Feet” to ciekawy przypadek totalnego odlotu scenarzysty, ale odłóżmy na chwilę żarty na bok: skoro uwierzyliśmy w morderczą maglownicę, to może i tutaj warto dać szansę? Bo jak przymknąć oko na te wszystkie głupoty, to okazuje się, że to całkiem klimatyczna rzecz, w dodatku skutecznie podtrzymująca zainteresowanie widza. Twórcy starają się (z naciskiem na „starają”) powiedzieć co nieco na temat zachowań tłumu w sytuacjach kryzysowych, przypominając po raz kolejny, że człowiek w stadzie to niebezpieczne i bezwzględne zwierzę. Jak przystało jednak na skromną telewizyjną produkcję przyjazną całej rodzinie (no, może nie do końca, bo mimo wszystko dla dzieciaków ten lot z Celtami na pokładzie może okazać się nieco zbyt przerażający) wszystko wieńczy pouczający finał. Jest tu potencjał na naprawdę klawe kino grozy, niweczy go jednak głównie wrodzony cynizm współczesnego odbiorcy – łatwo mogę sobie wyobrazić, że oglądany przed laty, „The Horror at 37,000 Feet” musiał mimo wszystko robić wrażenie klaustrofobiczną atmosferą i absurdalnym, acz efektownym punktem wyjścia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz