dir. Gianfranco Giagni
Alan Whitmore (Roland Wybenga), młody badacz ze Stanów, wyrusza do Budapesztu, aby nawiązać kontakt z profesorem Rothem, z którym współpracował przy pewnym tajemniczym projekcie. Na miejscu okazuje się, że dostęp do naukowca ogranicza grupa podejrzanych osób, a on sam znajduje się w zgoła paranoicznym stanie. Kiedy profesor popełnia samobójstwo, Amerykanin postanawia przeprowadzić prywatne śledztwo. Śledztwo, które naprowadzi go na trop wielkiej afery…
Zapomniany (niesłusznie) debiut Gianfranco Giagniego to – obok dokonań Michele Soaviego – najciekawszy przykład kina grozy z Włoch drugiej połowy lat 80. Podczas, gdy starzy mistrzowie powoli wypalali się, a drugie pokolenie twórców pokroju Lamberto Bavy powoli przechodziło do pracy w telewizji, początkujący reżyser zaproponował surrealistyczne kino grozy o gęstym, niepokojącym klimacie, które nawiązywało bezpośrednio do najlepszych dokonań złotej ery włoszczyzny. „Spider Labyrinth” rozwija się nieśpiesznie i w pierwszej połowie łatwo odnieść, ze mamy do czynienia z nostalgicznym powrotem do stylistyki giallo. Potem, kiedy intryga zaczyna zataczać kolejne kręgi i pojawiają się kolejne zabójstwa, skręcamy w rejony bliższe argentowskiej „Suspirii”. A im bliżej finału, tym bardziej jasne staje się, że jedną z naczelnych inspiracji były tu motywy lovecraftowskie.
Misz-masz doprawdy smakowity, a przy tym zrealizowany na naprawdę solidnym poziomie. Dużą rolę odgrywa tu warstwa wizualna, będąca ukłonem w kierunku wysmakowanych dokonań Mario Bavy czy wspomnianego Argento. Scenariusz jest zgoła zagmatwany, ale – jak to u Włochów – liczy się nie tyle logika, co efekt, jaki poszczególne etapy fabuły wywrą na widzu. Wstępujemy więc w świat rodem z sennego koszmaru, gdzie nikomu nie należy ufać, bowiem każdy może przynależeć do „spisku”. Sceny ataków zabójcy są odpowiednio efektowne, a końcówka w podziemnym labiryncie to motyw, który doskonale przypieczętowuje ponurą atmosferę przedstawienia. Wisienkę na torcie stanowi zaś prawdziwie upiorny finał, który za pomocą starej dobrej animatroniki dosłownie wbija w fotel. Podsumowując: wszystko na miejscu!
Strzałem w dziesiątkę był także wybór Budapesztu na miejsce akcji (ponoć pierwotnie planowano, aby zdjęcia powstawały w Wenecji): stolica Węgier, wówczas jeszcze należących do Bloku Wschodniego, prezentuje się jako miejsce mało przyjazne, obskurne, idealne tło dla obłąkańczych knowań jakiejś ukrywającej się od wieków przed wzrokiem ludzkości sekty. Jedyny poważny zarzut, jaki mam odnosi się do jakości kopii, jaką miałem okazję poznać – co oczywiście nie tyczy się bezpośrednio samego filmu. Niestety, do tej pory „Spider Labyrinth” nie doczekał się oficjalnego wydania na DVD, dostępne są jedynie wersje bootlegowe, oparte na słabej jakości VHS-ripach. Zważywszy na bogatą stronę wizualną, jest to mankament boleśnie odczuwalny w trakcie seansu. Pozostaje jedynie liczyć, że któryś spośród prężnie działających obecnie na rynku dystrybutorów weźmie w końcu dzieło Giagniego pod swe skrzydła, odrestauruje obraz i wypuści na rynek ku uciesze wszystkich miłośników kina grozy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz