1/21/2019

The Amazing Bulk (2013)

dir. Lewis Schoenbrun



Ponoć pierwotnie Lewis Schoenbrun planował nakręcenie filmu o żeńskiej wersji Hulka. Nie, bynajmniej nie chodziło o blockbuster o przygodach marvelowskiej She-Hulk, a raczej tanią zżynę w duchu produkcji studia Asylum. Dysponując jednak zerowym budżetem, domorosły twórca zdecydował się zrealizować parodię filmów o superbohaterach. Efektem jego starań jest zatytułowany w niezwykle oryginalny sposób "The Amazing Bulk", obraz tak kuriozalny, że nie sposób oddać tego samymi jeno słowami. To trzeba zobaczyć na własne oczy.


Fabuła, jak nietrudno się domyślić, do złudzenia przypomina dzieje Bruce'a Bannera. Henry (Jordan Lawson) jest młodym naukowcem, pracującym nad stworzeniem czegoś w rodzaju "serum siły". W obliczu kolejnych porażek, chłopak decyduje się wypróbować swój specyfik na samym sobie. Tak oto przemienia się w fioletowego stwora, który lata po ulicach bez gaci i demoluje wszystko, co stanie na jego drodze...


Już od początku seansu, nieprzygotowany widz może popaść w konsternację. "Co tu, do jasnej cholery, się wyprawia?" - zapyta jeden z drugim. A dzieje się naprawdę dużo. Tak się bowiem składa, że Schoenbrun, aby pozostać przy możliwie najniższych kosztach produkcji, zdecydował się nakręcić całość na green screenie. Dodane pod biegających w miejscu (tak!) i strzelających gdzieś w niebo z zabawkowych pistoletów aktorów tło, przypomina stare dobre clip-arty i prezentacje w PowerPoincie. Reżyser bynajmniej nie zamierzał się wysilać, sięgnął do przestronnych internetowych archiwów i wykorzystał darmowe animacje. Efekt przechodzi najśmielsze oczekiwania: można przecierać oczy ze zdumienia, można też pozwolić sobie na delikatnie kwasowy "odpływ" w duchu pamiętnej "Phantasmagorii".


Owszem, "The Amazing Bulk" to dzieło wręcz haniebnie złe, tandetne do tego stopnia, że ciężko sobie wyobrazić, jak ktoś mógłby chcieć sygnować to własnym nazwiskiem. Ciężko zrozumieć również "aktorów", którzy w przedsięwzięciu zgodzili się wziąć udział - wpisanie czegoś podobnego do CV z pewnością nie pomoże w karierze. Zważywszy jednak na poziom ich gry, trzeba mimo wszystko stwierdzić, że "Bulk" nie jest w stanie im w jakikolwiek sposób zagrozić. Jest jednak jedno "ale"... Otóż, po jakimś czasie trwania filmu, zacząłem nabierać przekonania, że jest w tym szaleństwie metoda. Jeśli bowiem potraktować omawianą pozycję faktycznie jako parodię widowisk ze stajni Marvela i DC, to można wręcz stwierdzić, że rzecz ociera się o geniusz. Niemal mimochodem, wykpione zostają tu wszystkie napuszone schematy superbohaterskiego kina, utopionego w mętnym CGI, pełnego postaci z kartonu. Po prawdzie, oglądanie rozpierduchy urządzanej przez wyglądającego jak mokry sen użytkownika Windows'95 Bulka, dostarcza pewnej perwersyjnej rozkoszy. 


Sam twórca ponoć zżymał się na krytyków swego tworu, zarzucając im, że "nie rozumieją konwencji" (Agnieszka Holland zapewne coś o tym wie...). Posunął się nawet do porównania z "Kto wrobił Królika Rogera?", jako przykładu kina opartego na mariażu animacji z żywymi aktorami. Cóż, pewne jest, że autor tak niezwykłego zjawiska, jak "The Amazing Bulk" nie może być w pełni zdrowy psychicznie. Nie jestem nawet pewien, czy rzecz nadaje się do zakwalifikowania jako "so bad, it's good". Jedno wszak jest pewne: to przeżycie jedyne w swoim rodzaju. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz