3/19/2018

Joysticks (1983)

dir. Greydon Clark



Wierzcie lub nie, drodzy czytelnicy, ale zanim pojawiło się Playstation, miłośnicy gier dawać upust swej pasji musieli na pecetach. Jeszcze wcześniej były konsole Nintendo i pegasusy. A jeszcze wcześniej..., cóż, maniak gier wideo miał do dyspozycji jedynie automaty (tzw. arcade games). W poczciwego pacmana, "wyścigi" czy "tanki" nie można było więc bić rekordów w domowym zaciszu, a trzeba było udać się do specjalnie wyznaczonej w tym celu przestrzeni. Nic dziwnego, że dla rzesz poszukujących wirtualnej rozrywki nastolatków, salony gier były swego rodzaju świątyniami, oazami dobrobytu i - najzwyczajniej w świecie - szpanu...


No i teraz wyobraźcie sobie, że pojawia się taki stary dziad, opływający w luksusy, drętwy hipokryta, który za swój cel obiera zamknięcie jedynego w okolicy salonu. Taki jest właśnie punkt wyjścia "Joysticks": Jefferson Bailey (Scott McGinnis) prowadzi w zastępstwie swego dziadka małomiasteczkowy przybytek z automatami pod nazwą "Video Arcade". To miejsce spotkań miejscowej młodzieży spędza jednak sen z powiek ojcu jednej z jego bywalczyń. Biznesmen Joseph Rutter (Joe Don Baker) stawia sobie za punkt honoru likwidację lokalu, który on sam postrzega jako siedlisko wszelakiego zła i rozpusty... 


Stojący za kamerą Greydon Clark to twórca zasłużony dla niezależnego kina klasy B. Ma na swoim koncie takie tytuły, jak komedio-horror "Satan's Cheerleaders", science-fiction o inwazji obcych "Without Warning" czy "kocie" kino grozy "Uninvited". "Joysticks" to z kolei typowa dla dekady lat 80. komedia młodzieżowa o zabarwieniu erotycznym, w której pobrzmiewają m.in. echa klasyka nurtu "Porky's". Będzie więc beztrosko, wesoło i sprośnie. Dominuje głupawy humor, żarty o puszczaniu gazów czy parówkach lądujących między parą obfitych piersi. Jednych to zniesmaczy, innych rozbawi, niektórzy po prostu pozostaną niewzruszeni. Jest tu w każdym razie wigor i energia, które pozwalają przełknąć scenariuszowe uproszczenia i z lekka grubiańską manierę.


Docenią z pewnością ów obraz miłośnicy oldschoolowej stylistyki, bo oprócz typowego dla amerykańskiego kina okresu klimatu, mamy też sporo smaczków w postaci wtrącanych do akcji przerywników z legendarnych pozycji gier video. Wspomniany Pac-Man przemyka przez ekran regularnie w charakterze łącznika poszczególnych scen, a pamiętna Formuła 1 wybucha malowniczo w pikselowym stylu już w trakcie napisów początkowych. Dla widzów, którzy pamiętać owych atrakcji nie mogą, będzie to ciekawa lekcja poglądowa (czyt. jak to było, gdy nie było "Wiedźmina"...), a jeśli to nie wystarczy... to zawsze pozostają nagie biusty na okrasę. Nie jest to w każdym razie prostacka pozycja, której seans wiązałby się z zażenowaniem i wstydem. Jest po prostu, powiedzmy... mało wymagająca. 

Ocena: ***




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz