Grupa znajomych wybiera się na narty do położonego w górach domu. Wypoczynek zostaje zakłócony przez wspomnienie dawnego członka "paczki", który w wyniku zawodu miłosnego popełnił samobójstwo. Wkrótce, zamaskowany oprawca, zaczyna mordować poszczególnych wczasowiczów. Czy to możliwe, że niegdysiejszy przyjaciel przeżył i teraz bierze odwet za swe krzywdy?
"Iced" to osadzony w śnieżnej scenerii slasher. Taki "Piątek 13.", tyle, że z nartami w tle, z kilkukrotnie mniejszym budżetem i sprokurowany z myślą o rynku video. Mnóstwo tutaj głupot, które mają prawo budzić niezamierzony śmiech. Już prezentujący genezę wydarzeń wstęp to istny popis złego aktorstwa, kiepskiej reżyserii i komicznej w swym jestestwie "dramaturgii". Zaraz potem zostajemy przeniesieni cztery lata naprzód i - oprócz jednego, zdecydowanie mało efektownego morderstwa - przez godzinę nie dostajemy nic, co mogłoby połechtać slasheromaniaka. Postaci gadają o życiu codziennym, romansują, słowem: robią wszystko, by uśpić naszą czujność. I udaje im się ta sztuka. Tempo jest powolne, ekspozycja nieciekawa, choć odbiór umilają, co jakiś czas, absurdy fabularne.
Kiedy do akcji wkracza na dobre zabójca, wcale nie jest lepiej. Miłośnicy gore będą bez dwóch zdań zawiedzeni, a wyjaśnienie tożsamości psychopaty w stroju narciarskim, to tylko tania kalka klasycznych gatunkowych chwytów. Tu i ówdzie mignie para piersi, zawsze w kontekście "pościelowej" soft-erotyki, zawsze na zasadzie czystego przerywnika (czyt. akcji naprzód nijak to nie popycha). Film Jeffa Kwitny'ego docenią więc jedynie poszukiwacze rzadkich okazów w ramach nurtu, którzy dostrzegą ostatki "ejtisowej" stylistyki i niezaplanowane akcenty humorystyczne. Ja przesiedziałem do końca bez większego bólu, aż tak tragicznie więc nie jest. Na pewno bardziej strawne, niż wykwitające w tym okresie amatorskie SOV-y. Możecie to poczytać za zachętę lub też nie. Ocena: **
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz