Wieś na angielskiej prowincji, XIII wiek. Podczas pracy na polu, młody Ralph Gower (Barry Andrews) odkrywa zdeformowaną czaszkę, która nosi cechy zarówno ludzkie, jak i zwierzęce. O znalezisku powiadamia rezydującego w okolicy sędziego (Patrick Wymark). Ten nie daje wiary rewelacjom chłopaka, a gdy obaj zjawiają się na miejscu zdarzenia, okazuje się że szczątki zniknęły. Niedługo potem, miejscowa młodzież zaczyna zdradzać niepokojące symptomy. Coraz większa ilość dzieci odwraca się od tradycyjnych wartości chrześcijańskich i formuje grupę czcicieli Złego...
Kilkakrotnie spotkałem się z opinią, iż istnieje coś w rodzaju "(nie)Świętej Trójcy" tzw. folk horroru. W jej skład wchodzą, zdaniem miłośników gatunku, trzy tytuły: "Witchfinder General" (1968), "The Wicker Man" (1973) oraz właśnie omawiany tutaj "The Blood on Satan's Claw". O ile pierwszy z tych tytułów, pomimo całego otaczającego go kultu oraz mojej sympatii i uznania dla osoby Vincenta Price'a, nigdy jakoś szczególnie mnie nie ruszał, o tyle kolejna pozycja, upiorne pogańskie kino grozy w reżyserii Robina Hardy'ego, pozostaje w moim odczuciu unikatowym majstersztykiem, który do dziś ma niewiele sobie równych. Koniec końców, zabrałem się za trzeci spośród wymienionych, licząc na konkretne emocje w służbie Księcia Ciemności.
Cóż, z miejsca nadmienię: nie zawiodłem się. Co prawda, wspomniany powyżej film Hardy'ego wciąż pozostaje dla mnie niedoścignionym okazem nurtu, niemniej muszę przyznać, że obraz Piersa Haggarda to prawdziwa gratka dla miłośników horroru satanicznego. Z miejsca uprzedzę wszelkich zapaleńców: to nie żadne gore-fest, raczej bardzo klimatyczna zabawa w dostarczanie dreszczy. Scenariusz w bardzo przemyślny sposób pogrywa z oczekiwaniami widza: zmieniają się tutaj kluczowe postaci, kicz i makabra idą noga w nogę z budzącym ciarki koszmarem. Kiedy naszym oczom ukazuje się owłosiona łapa diabła, myślimy sobie: "oho, nadciąga retro-obciach". A tu nagle - nic z tego. Nastrój jest smolisty jak wydzieliny kozła, poziom aktorstwa - szczególnie tych młodszych odtwórców - daje do myślenia, czy aby naprawdę nikt tu nie został poważnie rąbnięty w głowę kopytem Belzebuba, a sielskie lokacje dodają całości uroku. Nie trzeba wszak umiejscawiać akcji w ciemnościach nocy, aby pokazać że Zło czai się na każdym rogu.
"The Blood on Satan's Claw" (aka "Satan's Skin") po blisko pięciu dekadach trzyma się wyjątkowo dobrze. Wina reżysera, montażysty? Zapewne i to, i to. Wystarczy spojrzeć na przepysznie sfilmowaną (i zmontowaną) scenę gwałtu na młodej wieśniaczce, by wiedzieć, że twórcy doskonale wiedzieli, co chcą osiągnąć. Oczywiście, dzisiaj ten szatański pomiot odbiera się z pewną dozą dystansu, trudno jednak nie docenić maestrii, z jaką budowana jest gęsta atmosfera, konsekwencji w szafowaniu niejednoznacznymi tropami. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to byłby to jedynie nazbyt oczywisty finał, bliższy właśnie wspomnianemu obrazowi Michaela Reevesa, aniżeli wykwintności, z jaką napięcie rozładował arcy-czort Hardy'ego.Jedno jest pewne: jeśli "The Witch" Roberta Eggersa przypadł Wam do gustu, to musicie zobaczyć, jak kapie krew ze szponów Szatana. Ocena: *****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz