Był okres, gdy Joe Eszterhas należał do grona najbardziej rozchwytywanych i najlepiej opłacanych scenarzystów w Hollywood. Po oszałamiającym sukcesie "Nagiego instynktu", mógł windować wysokość swych honorariów do niebotycznych sum i dyktować wytwórniom własne warunki. Inna sprawa, że znaczącą większość skryptów jego autorstwa z tego okresu stanowiły mało chwalebne próby zdyskontowania wspomnianego sukcesu. Wyjątkowo wyraźnie widać to zwłaszcza w przypadku takich obrazów, jak "Sliver" czy "Jade", które pod względem fabularnym stanowią trawestację motywów, wcześniej tak zręcznie sprzedanych przez Paula Verhoevena w jego wielkim hicie.
W przypadku drugiego z wymienionych tytułów punkt wyjścia jest w zasadzie identyczny, co we wspomnianym thrillerze z Sharon Stone: w swoim apartamencie zamordowany zostaje zamożny koneser sztuki. Sprawą zajmuje się ambitny zastępca prokuratora okręgowego nazwiskiem Corelli (David Caruso). W trakcie śledztwa odkrywa, że ofiarę łączyły szemrane powiązania z gubernatorem stanu. Jeszcze inny trop prowadzi z kolei do dawnej miłości Davida, pani psycholog, obecnie będącej żoną jego najbliższego przyjaciela...
Kryminalna intryga w "Jade" wydaje się być szyta nieco zbyt grubymi nićmi, próby zwodzenia widza nie zawsze wypadają tutaj przekonująco. Po raz kolejny, sklecona przez Eszterhasa fabuła raczy nas mariażem seksu i przemocy, w który wplątany zostaje poszukujący prawdy, w gruncie rzeczy prawy i szlachetny, bohater. Nie mogło również zabraknąć wyrazistej femme fatale, tutaj odgrywanej przez urodziwą, acz niewystarczająco wyrazistą Lindę Fiorentino.
Scenariuszowe mielizny, których, co jak co, tutaj nie brakuje, tuszować stara się stojący za kamerą William Friedkin, zaprawiony w bojach wyga, twórca słynnego "Francuskiego łącznika". Jego sprawna reżyserska ręka nadaje akcji szybkie (miejscami może aż nadto) tempo i tworzy gęsty klimat zagrożenia, potęgowany przez posępny temat muzyczny autorstwa Jamesa Hornera. Znalazło się nawet miejsce na swoisty znak rozpoznawczy Friedkina: dynamiczny pościg samochodowy ulicami San Francisco wydaje się w prostej linii nawiązywać do brawurowych sekwencji z "Łącznika" oraz "Żyć i umrzeć w Los Angeles", dwóch klasyków mocnego kina policyjnego.
To jednak nie wystarczyło: ani erotyczne napięcie, którym pragnie oczarowywać Eszterhas, ani bogate doświadczenie Friedkina w kwestii materii filmowej nie przekonały zarówno krytyki, jak i publiczności. "Jade" poniosło w kinach sromotną klęskę, kontynuując złą passę adaptacji fabuł autorstwa węgierskiego Złotego Dzieciaka z Fabryki Snów, której kulminacyjnym momentem były niesławne "Showgirls".
Dzisiaj, całe dwie dekady, jakie dzielą nas od barwnych lat 90., mało kto już pamięta o gwiazdorskim rozbłysku Eszterhasa, podobnie jak niewielu wspomina jego porażki. Jednak to paradoksalnie właśnie upływ czasu pozwala spojrzeć na omawianą pozycję i jej podobne przychylniejszym okiem. W końcu przecież nostalgia tkwi w każdym z nas, odnosi się jedynie do różnych momentów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz