Dłonie odziane w czerwone rękawiczki ze skóry sięgają po długi szpikulec. Za moment posłuży on za narzędzie zbrodni. Przywiązana do krzesła i zakneblowana kobieta zostanie przy jego użyciu zaszlachtowana przez sprawcę ukrywającego swą tożsamość pod czarnym welonem...
Powyższy opis dotyczy jednej z pierwszych scen w filmie Luciano Onettiego. Z miejsca wiadomo, po jakim gruncie stąpamy: "Francesca" to zręczna imitacja włoskich giallo z przełomu lat 60. i 70. Na tyle zręczna, że niejeden widz, nieświadom roku produkcji, mógłby przysiąc, że ma do czynienia z filmem "z epoki". Onetti, który oprócz tego, że zasiadł za kamerą, był również współautorem scenariusza, operatorem, kompozytorem oraz montażystą (czego nie mógł zrobić sam, zrobił za niego brat Nicolás), ewidentnie spędził ogrom czasu na studiowaniu kinematografii z Półwyspu Apenińskiego. Czy to będzie (wyborna!) muzyka czy też obrobione w postprodukcji zdjęcia, ba! - dialogi i gra aktorska nawet, wszystko ma tutaj znajomy sznyt, eurotrashowy znak jakości "made in Italia". Przyznam bez ogródek, że podczas oglądania kapitalnego prologu, któremu towarzyszyły napisy początkowe, niemal się - pardon my French - nie zes*ałem z wrażenia. Dawno mi tak nisko kopara nie opadła (bodaj przy filmach duetu Cattet/Forzani). Później reżyser staje się nieco bardziej powściągliwy, w końcu nie samym obrazem i oprawą muzyczną historia stoi, "momenty" jednak są!
Co się tyczy samej fabuły, to wygląda ona następująco: dwójka detektywów prowadzi śledztwo w sprawie serii morderstw. Szybko dochodzą do wniosku, że ich sprawa łączy się z inną: zaginięciem małej dziewczynki przed piętnastu laty... Zwięźle, co? Nie o samą intrygę tutaj "biega" jednak, a o towarzyszącą jej oprawę. Twórcy ewidentnie puszczają bowiem do widza oko, jasno sugerując, że mamy do czynienia z przemyślanym pastiszem: gatunkowe schematy ulegają przejaskrawieniu, umowność wielu sytuacji jest aż nazbyt oczywista. W niczym to nie przeszkadza, bo przy niektórych scenach po plecach naprawdę biegają ciary. A gdy już nam się wydaje, że finał okazał się być wysoce rozczarowujący, dostajemy twista jak się patrzy.
"Francesca" to hołd, który docenią jedynie znawcy nurtu - to nie ulega wątpliwości. Przeciętny widz, co najwyżej wzruszy ramionami. To chyba jedyny logiczny powód, dla którego jeszcze nie usłyszeliśmy o braciach Onetti w kontekście "przeprowadzki do Hollywood". I bardzo dobrze, niechaj dalej kręcą swe małe, tanie "podróby". Bo frajda jest z nich wielka. Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz