6/19/2020

Conquest (1983)

dir. Lucio Fulci


Po zakończeniu jakże owocnej współpracy z Fabrizio De Angelisem, Lucio Fulci podpisał kontrakt z producentem Giovannim Di Clemente, który obligował go do nakręcenia dwóch filmów. Pierwszym z nich było widowisko spod znaku sword and sorcery pt. „Conquest”. Jeszcze jeden włoski rip-off „Conana Barbarzyńcy”, który poniósł sromotną klęskę w box-office, rozpoczynając złą passę w twórczości reżysera, która – poza pewnymi wyjątkami – trwać miała już do jego śmierci. Drugiego obrazu, do którego zobowiązywał go kontrakt Fulci zresztą nigdy nie nakręcił: ciągłe utarczki z Di Clemente na planie doprowadziły do zerwania współpracy i skończyły się na sali sądowej.


„Conquest” to historia przybysza z obcej krainy, który trafia na nieprzyjazne pustkowie uzbrojony w magiczny łuk. Ilias (Andrea Occhipinti) szybko znajduje przewodnika po wrogich ostępach w osobie włóczęgi Mace’a (Jorge Rivero). Wspólnie wyruszają w wyprawę, której celem jest pokonanie złej władczyni zwanej Ocronem (Sabrina Siani) oraz jej bezwzględnych popleczników… 



Fabuła jest tutaj czysto pretekstowa i nie ma większego sensu (kim jest Ilias i na cholerę przyleciał do tego świata ze swoim laserowym łukiem? Chrystus jaki, czy co?), ale nie w tym rzecz. Fulci kreuje atmosferę z pogranicza snu (koszmaru?), dzięki czemu nonsensowne rozwiązania schodzą na dalszy plan. Skromny budżet jest widoczny już na pierwszy rzut oka, jednak odpowiedzialny za zdjęcia Alejandro Ulloa (m.in. „El caminante” Paula Naschy’ego) maskuje niedostatki za pomocą filtrów (ach, ten ziarnisty obraz!) i używanej hurtowo sztucznej mgły, pozwalając stworzyć zimny, odrealniony świat pełen barbarzyńców i okrucieństwa. Dopełnienie stanowią syntezatorowe dźwięki wyczarowywane przez maestro Claudio Simonettiego. 



Skoro zaś mowa o okrucieństwie, to Fulci nie byłby sobą, gdyby nie upchnął tu i ówdzie odrobiny gore. Mamy więc rozpłataną czaszkę, dekapitacje, wybuchającą klatkę piersiową, a także kobietę rozdartą na pół. Ba! Znalazło się nawet miejsce na akcję z zombie w ponurej scenerii opuszczonej wyspy, kiedy to akcja skręca zdecydowanie w stronę stylistyki kina grozy. Wszystkie te atrakcje z pewnością ucieszą entuzjastów dorobku twórcy „The Beyond”, wrzucając w infantylny rozgardiasz fabularny konkretne flaki. Co do mankamentów wynikających z budżetu, to najczęściej „dostaje się” wilkołaczej armii: ewidentnie przyoszczędzono na kostiumach (w przypadku głównego czarnego charakteru wręcz dosłownie – odtwarzany przez Sabinę Siani Ocron przez cały czas paraduje nago, plus jest taki, że starczyło na maskę…), ale ten kicz spod znaku „Akademii Pana Kleksa” ma swój unikalny urok i bynajmniej nie zamierzam się czepiać. A jakby komuś było mało, to Włoch parafrazuje tutaj nawet słynną scenę z rekinem z "Zombie Flesh Eaters": w tym przypadku mamy do czynienia z ratunkiem ze strony delfinów!


Jest zatem w tym szaleństwie pewna metoda: ten „Podbój” trzeba bowiem kupić z całym dobrodziejstwem inwentarza, by w pełni rozkoszować się oniryczną jazdą z wieków ciemniejszych, niż jakiekolwiek z nam znanych. Nawet jeśli bowiem nie mamy do czynienia ze ścisłym kanonem Lucjana, to jest tu mnóstwo dobra, które zaspokoi każdego, kto swoją dietę filmową opiera w dużej mierze na włoszczyźnie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz