dir. Władysław Pasikowski
Minęło 25 lat odkąd Franz wyjechał do Nowej Zelandii. Jak się okazuje, nigdzie tak naprawdę nie wyjechał, tylko siedział w kiciu. Teraz wychodzi na wolność i wkracza w zupełnie inną rzeczywistość. Rzeczywistość, w której nie ma już miejsca dla takiego starego wygi jak on. Na starcie zostaje postraszony przez funkcjonariuszy GRU, którzy dają mu tydzień na załatwienie spraw, a potem kaput. Nie mając dokąd się udać, Franz odnajduje dawnego kompana, Waldemara Morawca. „Nowy” zwierza mu się, iż jego najstarszy syn zaginął niedawno w niejasnych okolicznościach. Trop urywa się na posterunku policji, gdzie chłopak był przetrzymywany przez kilka godzin. Byli funkcjonariusze jeszcze raz jednoczą siły, aby ocalić członka rodziny jednego z nich, a jeśli to się nie uda – by dokonać osobistej wendetty…
Przyznaję: byłem jednym z tych malkontentów, którzy nie dawali „Psom 3” zbyt wielkich szans na powodzenie. Powroty po tylu latach to z reguły zwyczajny skok na kasę i niejednokrotnie kończą się spektakularną porażką. Jak się jednak okazuje, Pasikowski nie stracił jaj i nie zawiódł: jego film to piękny prezent dla fanów dwóch pierwszych części, sentymentalna podróż, która zapewne chwyci za serce każdego, kto wychowywał się na oryginalnych „Psach”. Owszem, jest to kino bazujące na hollywoodzkich schematach, oparte na prostym jak konstrukcja cepa pomyśle wyjściowym, ale dostarcza nie lada frajdy. Dzieje się tak głównie za sprawą znajomych twarzy, teraz postarzałych i zmęczonych, w których wciąż tli się jednak ogień. Linda bez większego trudu jeszcze raz wskakuje w skórę Maurera, nawet jeśli jego bohater jest jeszcze bardziej zgorzkniały niż kiedyś, a na dźwięk jego nazwiska mało kto już drży. To stara gwardia, której zasługi (lub też niechlubne „osiągnięcia) nie robią większego wrażenia na lokalnym mafiosie, co najwyżej wywołują kpiący uśmiech. Jest też Pazura jako „Nowy”, teraz mąż i ojciec trójki dzieci, prezes związku działkowiczów, posiwiały i styrany życiem inwalida w wyliniałym swetrze. Już na wstępie dostaje baty od gliniarzy, którzy wyzywają go od milicjantów. Pazura pokazuje tu sporą klasę, jako zdesperowany ojciec, który rzuca wszystko na jedną szalę, by pomścić ukochanego syna. Już nie błaznuje, jest wyważony i w wielu scenach zwyczajnie kradnie show reszcie odtwórców.
Pasikowski do duetu dokooptowuje również nowe postaci. Jan Frycz wciela się w niejakiego „Panicza”, dawnego informatora SB i jest to również świetna rola, która wnosi tu i ówdzie drobne akcenty humorystyczne. Młode pokolenie reprezentuje Marcin Dorociński jako nieprzekupny gliniarz – trochę taki Franz z dawnych lat, tyle że niezachwianie wierzący w literę prawa. No i jest jeszcze przyjaciel syna „Nowego”, snajper z Afganistanu grany przez Sebastiana Fabijańskiego. Na dalszym planie powracają z kolei Wolf (Artur Żmijewski), Stopczyk (Edward Linde-Lubaszenko) oraz… Angela. W tej ostatniej roli Agnieszkę Jaskółkę zastąpiła Magdalena Wojnarowska, ale wrzucenie postaci dawnej „flamy” Franza w ramach „powrotu na stare śmieci” jest raczej nieco na siłę i nie tylko nie wnosi do fabuły nic istotnego, co wręcz pozostawia niesmak (w zamierzeniu zabawny dialog dawnych kochanków to drętwa jak deska [sic!] wymiana zdań, która wpędza w zażenowanie).
Nie ulega jednak wątpliwości, że to właśnie powroty nadają ton emocjonalny całej opowieści. Jest ona wprawdzie w wielu momentach mocno naciągana, czasem niepotrzebnie efekciarska, ale nigdy nie nuży i nawet gdy przesada się pojawia, to nie boli, nie przeszkadza. Może przemawia przeze mnie właśnie sentyment, bo doskonale wiem, do których elementów należałoby się przyczepić, gdzie Pasikowski się zagalopował, ale jakoś nie mam na to ochoty. Bo te dwie godziny dostarczają olbrzymiej satysfakcji, tym bardziej że historia upchnięta została w ramy krwawego kina zemsty. I podobnie jak w poprzednich częściach, nad wydarzeniami unosi się moralna ambiwalencja. Kibicujemy wszak wyrzutkom, spośród których przynajmniej jeden nie raz zbrukał sobie niegdyś dłonie krwią niewinnych. Teraz starzy wyjadacze stają naprzeciw bezwzględnym stróżom prawa, przy okazji siejąc zniszczenie również w szeregach tych, którzy niekoniecznie zawinili. Cel uświęca środki.
Na marginesie zaś, Pasikowski hardo lansuje tezę, że Polska, choć przez ostatnie ćwierćwiecze uległa wielu zmianom, to tak naprawdę wiele rzeczy pozostało takimi samymi, jak w czasach transformacji. Policja wciąż jest skorumpowana, liczą się układy i układziki, a sprawiedliwych można policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście, jest to w pewnym stopniu przerysowana wersja rzeczywistości, w której grupa pięciu renegatów urządza wykwalifikowanym terrorystom prawdziwe piekło, ale chętnie zawiesza się prawdopodobieństwo i wierzy w te samcze pohukiwania, zwłaszcza gdy w tle rozbrzmiewa neonoirowa muzyka autorstwa Michała Lorenca.
Faceci znów więc są facetami, nawet jeśli przybyło im kilogramów i nie są tak zwinni jak niegdyś. Kobiety – te też są, a Pasikowski tym razem patrzy na nie jakby przychylniejszym wzrokiem. No i jest świadomość przemijania, która nadaje całości gorzki ton. Tutaj nie ma wygranych, czasem nie ma innego wyjścia jak zakasać rękawy i iść na pewną śmierć, by bronić swoich zasad. Proste, łopatologiczne może, ale przecież takie też w pierwszej kolejności były „Psy” – męskie kino, które trzyma za jaja. Jeśli to ma być (a nie jest to do końca takie oczywiste) ostateczne pożegnanie z postacią Maurera i resztą ubeckiej braci, to z pewnością jest to pożegnanie godne i wyczerpujące.