dir. Fatih Akin
Fritz Honka, zwany też „Rozpruwaczem z Hamburga”. Seryjny morderca, który w latach 1970-1975 zamordował w brutalny sposób cztery prostytutki, a następnie przechowywał ich ciała w schowku w swoim mieszkaniu na poddaszu kamienicy. Alkoholik, który w trakcie napadów szału masakrował swe ofiary, a następnie ćwiartował ich zwłoki. Wyzuty z sumienia frustrat, któremu po kilku głębszych „nie stawał”. Pokurcz, który ze względu na swą nieatrakcyjną fizjonomię mógł liczyć tylko na towarzystwo podstarzałych, zniszczonych przez życie „dam do towarzystwa”. Poznawał je w barach rozsianych wokół Reeperbahnu, centrum hamburskiej dzielnicy czerwonych latarni. Ale ulubionym jego miejscem był pub Zum Goldenen Handschuh...
Historię Honki wziął na warsztat Fatih Akin, twórca któremu rozgłos przyniosło niepokorne „Głową w mur” (2004, Złoty Niedźwiedź na Berlinale). Po przeczytaniu książki o „Rozpruwaczu” autorstwa Heinza Strunka, Akin nabył prawa do jej zekranizowania i samodzielnie napisał scenariusz. Powstał film nieprzyjemny w odbiorze, wręcz lepki od brudu, utopiony w hektolitrach wypijanego przez bohatera sznapsa, brzydki i odpychający. Okoliczności bestialskich morderstw poznajemy ze szczegółami (choć większość i tak rozgrywa się poza kamerą), ale najbardziej w tym wszystkim szokuje chyba degrengolada zarówno postaci centralnej, jak i jego otoczenia.
Twórca, sam z pochodzenia hamburczyk, doskonale odmalował bowiem tło społeczne i koloryt St. Pauli, portowej dzielnicy rozpusty. Ekran zaludniają więc stare, pomarszczone dziwki, które zalewają się w trupa, by następnie dać się zaciągnąć do łóżka pierwszemu chętnemu. Nie za pieniądze, a za obietnicę darmowej wódy. W tytułowej „Złotej Rękawiczce” przesiadują życiowi przegrańcy, którzy przez cały dzień piją przy barze, by nad ranem szlochać przy rzewnych niemieckich szlagierach. Pośród nich siedzi też Honka, obleśny typ z przetłuszczonymi włosami i przetrąconym nosem, który ślini się na widok wszystkiego, co ma cycki i chodzi na dwóch nogach. Im bardziej zamglony umysł, tym niższe standardy, więc w jego zagraconym, oblepionym pornograficznymi zdjęciami lokum często goszczą kobiety, o których powiedzieć, że „najlepsze lata mają za sobą”, to jak powiedzieć że szambo „trochę śmierdzi”. To świat zdegenerowany, prawdziwy rynsztok, w którym nie ma innego celu niż kolejna lufa zapita chrzczonym piwem. Świat bez nadziei, wartości, zasad.
Zarazem jest to jednak wizja barwna, w dodatku przełamywana co rusz czarnym humorem, jak choćby w scenie, gdy „kochanka” Honki gubi sztuczną szczękę lub gdy ten dekoruje swoje mieszkanie choinkami zapachowymi, aby zabić smród rozkładających się ciał. Sam reżyser w dwóch momentach przyjmuje ponadto młodzieńczą (chciałoby się wręcz rzec: „dziecięcą”) perspektywę, wprowadzając postać nastolatka, który „urywa” się na wycieczkę na ulice St. Pauli – zupełnie jakby chciał powiedzieć: „tak to właśnie zapamiętałem, za dzieciaka sam szwendałem się po Reeperbahnie, kto wie, może któregoś razu minął mnie właśnie pijany w sztok Fritz Honka...”. Jest to więc również przypowieść o banalności zła, o tym że jest ono częścią naszej codzienności. Bo główny bohater to wbrew pozorom nie żadne monstrum, a raczej zwykły wykolejeniec, żałosny „looser”, który chciałby może być i kochany, może nawet chciałby kochać, ale nie wie jak. Wprawdzie ciężko podejść do jego postaci ze współczuciem, jednak w pewnym momencie Akin pokazuje nam jego drugą twarz: Honka postanawia przestać pić, znajduje sobie nową pracę, zakochuje się. Doskonale wiemy, że nic z tego nie będzie, ale przez krótką chwilę obserwujemy gościa, który mógłby po prostu uchodzić za nieszkodliwego pokrakę, godnego politowania garbusa. Zaraz potem wraca jednak alkohol, a wraz z nim – nieobliczalny sadysta. Fragment w którym nasz abstynent-neofita ponownie sięga po kieliszek jest jedną z najbardziej rozdzierających, najlepiej zagranych scen jakie widziałem w ubiegłorocznych produkcjach.
W kwestii zaś samego aktorstwa - z pewnością ogromne brawa należą się odtwarzającemu Honkę Jonasowi Dasslerowi, który pod zmieniającą jego twarz nie do poznania charakteryzacją stworzył kapitalną (no, może tylko lekko „przerysowaną”) kreację. To pewne. Ale przecież drugi plan jest równie fascynujący, głównie za sprawą faktu, iż Akin... sięgnął po naturszczyków. Ci zaś grają z imponującym poświęceniem (sceny, ekhm... "łóżkowe"), współtworząc ów niezwykły, niebezpieczny koloryt świata przedstawionego.
Sugestywne, mocne kino (co zapewne dało się poznać po powyższym opisie), które na blisko dwie godziny wbija w fotel i strzela po twarzy raz za razem. Akinowi jednak nie chodzi wcale o bezsensowne epatowanie przemocą. Raczej o rodzaj odczarowania mitów, "odbrązowienia" postaci seryjnego mordercy jako idola. Jest jednak również drugie dno, bardziej nawet frapujące niż prztyk w nos fanów legendy Charlesa Mansona czy Teda Bundy'ego. Po seansie złapałem się na tym, że myślę o kinie Fassbindera, w szczególności zaś o „Strach zżerać duszę”. Znajdziemy tu ten sam klimat beznadziei, wszechobecną znieczulicę, patologiczne zachowania i desperację w poszukiwaniu miłości (sic!). W obu przypadkach jest to też opowieść o wyrzutkach społecznych, choć Fassbinder do swoich podchodził z większą empatią i zrozumieniem. Nie zdziwiłbym się jednak, gdyby okazało się, że twórczość słynnego pracoholika była jedną z głównych inspiracji przy powstawaniu „Der goldene Handschuh”. Ganz und gar nicht...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz