dir. Arthur Penn
Noc sylwestrowa, północne rubieże Stanów
Zjednoczonych. Kobieta czeka na kogoś w samochodzie na opustoszałym parkingu.
Dzwoni z budki telefonicznej, wraca do auta. Jak się jednak okazuje, nie jest
już w nim sama. Na tylnym siedzeniu znajduje się morderca…
To jedna z pierwszych scen filmu Arthura Penna „Dead of
Winter”. Zgodnie ze słynną maksymą, zaczyna się od „trzęsienia ziemi”. A potem
jest już coraz ciekawiej. Oto poznajemy początkującą aktorkę Katie McGovern
(Mary Steenburgen), która bezowocnie biega z jednego castingu na następny.
Podczas jednego z przesłuchań wpada jednak w oko pana Murraya (Roddy McDowall),
który oferuje jej rolę w filmie. Oryginalna odtwórczyni ponoć przeszła
załamanie nerwowe, a Katie jest to niej uderzająco podobna. Tak oto, dziewczyna
staje przed życiową szansą. Tak się przynajmniej z początku wydaje…
Penn, twórca takich klasyków, jak „Bonnie i Clyde” czy „Wielki
mały człowiek”, pierwotnie wcale nie miał zamiaru podejmować się reżyserowania „Dead
of Winter”. Zrobił to dopiero po namowach szefa studia, po tym jak producent
wylał z posady reżysera niedoświadczonego Marca Shmugera, również
współscenarzystę. Efektem nie jest więc może dzieło wiekopomne, ale z pewnością
mamy do czynienia z kawałkiem porządnego kina rozrywkowego. Fabuła trzyma w
zanadrzu kilka soczystych zwrotów akcji, a od momentu wyjazdu głównej bohaterki do śnieżnego ustronia, napięcie konsekwentnie rośnie. Co najważniejsze, nie ma tu miejsca na tanie
sztuczki, jest za to potężna dawka suspensu, która skutecznie wbija w fotel na
półtorej godziny seansu.
Cały ciężar spoczywa tu w zasadzie tylko na trójce
odtwórców, a postaci zamknięte są w domu na odludziu. Perfekcyjne warunki dla
klaustrofobicznego thrillera, które wykorzystane zostały w nienaganny sposób.
Oczywiście, jest to pozycja którą w wielu momentach należy traktować z przymrużeniem
oka (czyt.: gdy przyjrzeć się bliżej, to dość nonsensowna bajeczka), ale w
ramach zastosowanej konwencji nie zawodzi. W sam raz na porcję dreszczy w
śnieżną, zimową noc. Jeśli lubicie klimaty à la „Misery”, to zdecydowanie warto
sięgnąć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz