dir. Daniel Petrie
Położony we współczesnej metropolii posterunek policji jako
samotny fort pod oblężeniem wrogich sił. Miejsce akcji: Nowy Jork, słynący z
bezprawia południowy Bronx. Miejsce, w którym rządzą gwałt i przemoc, a
mundurowi są bezsilni wobec większości: przestępców, drobnych złodziejaszków,
alfonsów, dilerów narkotykowych. Słowem: współczesny western, dla niepoznaki
osadzony jednak nie na Dzikim Zachodzie, a w slumsach, pośród gruzowisk i
kamienic czynszowych.
Film Daniela Petrie w prostej linii nawiązuje do szlachetnej
tradycji sewentisowego kina policyjnego, na pierwszym planie stawiając prawego
(choć niepozbawionego wad) bohatera, otoczonego przez morze zgnilizny. Murphy
(Paul Newman) i jego partner Corelli (Ken Wahl) są w porządku, to uczciwi
gliniarze, którzy niejedno już widzieli, wciąż jednak nie stracili swego
powołania. Względna równowaga w okolicy zostanie jednak zakłócona wraz z
pojawieniem się nowego kapitana, który wypowie otwartą wojnę przestępczości…
Fabuła Fort Apache,
The Bronx ma charakter epizodyczny, przeskakuje z wątku na wątek, niemniej
serce filmu stanowi miejsce akcji: legendarny w swej niesławie Bronx, dzielnica
biedy i zepsucia. Jest on nie tylko tłem, ale i jednym z bohaterów, równie
istotnym dla historii, co poczciwy irlandzki glina-pijaczyna. W pakiecie
dostaniemy – jak przystało na rasowy western – strzelaniny i mordobicia,
znajdzie się miejsce na wątek romansowy i typowe buddy-movie. Kluczowy jest
także motyw korupcji, wyznaczający moralny biegun postaci. Wszystko to w ramach
jednego seansu, jednak bez uczucia przesytu. Nie ma tu też zbędnego
efekciarstwa, choć granica jest cienka (scena odbierania porodu przez
policjanta niebezpiecznie ociera się o tani melodramat), sporo za to brudu, równoważonego
okazjonalnym humorem.
Pod względem aktorskim nietrudno się domyślić, że największe
pole do popisu dostaje gwiazda przedsięwzięcia, 57-letni wówczas Newman:
solidna rola, w której udało się zawrzeć kilka niuansów. Dalszy plan jest
przede wszystkim „barwny”: młoda Rachel Ticotin w jednym z pierwszych
ekranowych występów, niezawodny Danny Aiello jako policyjna szuja i Pam Grier w
małej, acz niezwykle istotnej dla rozwoju wypadków roli prostytutki (w
otwierającej film scenie jej bohaterka zabija z rewolweru parę policjantów, które
to wydarzenie będzie brzemienne w skutki). No i cała masa pomniejszych
występów, zaludniających ulice statystów, tworzących koloryt tego pulsującego życiem
skrawka Nowego Jorku. Sportretowanego tutaj na tyle wyraziście, iż po premierze obraz
został oprotestowany przez społeczności czarnoskórą i latynoską, obrażone o
fakt, iż w ekranowym świecie byli jeno ulicznymi szumowinami.
Skłamałbym zapewne pisząc, że Fort Apache, The Bronx to żelazna klasyka gatunku, którą porównywać
można choćby z Serpico (1973) Lumeta –
tak nie jest. Ale to z pewnością dobrze nakręcony akcyjniak, który doskonale
uchwycił ducha swoich czasów i stanowi dzisiaj ich wierne odbicie. Epoki
podupadłych ruder o ziejących pustką oknach, rekordowego odsetku morderstw na
skalę krajową i rynsztokowej egzystencji, które w parę lat później wyparli z
okolic deweloperzy, dostrzegłszy szansę na przemienienie jej w przestrzeń
przyjazną amerykańskiej klasie średniej. Dzieło Petrie’go stanowi urokliwą
widokówkę z charakternej okolicy: jakże wdzięcznej dla filmowców,
czego dowodów kinematografia amerykańska lat 70. i 80. dostarczyła nam w
odpowiednich ilościach. Osobiście: nigdy za wiele.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz