2/16/2021

Winter Kills (1979)

dir. William Richter


Prezydent USA Timothy Kegan zginął od kuli zamachowca 22 lutego 1960 roku. Okoliczności tego zdarzenia nigdy nie zostały do końca wyjaśnione. 19 lat później, pewien mężczyzna przyznaje się na swoim łożu śmierci do bycia strzelcem. Świadkiem tego wyznania jest Nick Kegan (Jeff Bridges), przyrodni brat zmarłego prezydenta. Nick wszczyna prywatne śledztwo, pragnąc odkryć kto był zleceniodawcą zamachu…


Na początku była powieść Richarda Condona, autora m.in. Honoru Prizzich. Jej fabuła, choć oficjalnie będąca fikcją literacką, zawierała szereg czytelnych odniesień do zabójstwa Johna Kennedy’ego. Nakręcony na jej podstawie obraz debiutującego w pełnym metrażu Williama Richtera w prostej linii nawiązuje do modnych w latach 70. thrillerów o teoriach spiskowych, pokroju Trzech dni Kondora (1975) czy trylogii Alana J. Pakuli (Klute [1971], Syndykat zbrodni [1974], Wszyscy ludzie prezydenta [1976]), jednak konspiracyjna intryga zyskuje tu mocno satyryczne zabarwienie. Odwołania do zabójstwa JFK walą po oczach praktycznie na każdym kroku (włącznie z wytknięciem najpopularniejszych hipotez przyczynowych), jednak Richter tworzy na ich bazie groteskowo-paranoiczny świat, który niejednokrotnie ociera się o absurd. Tutaj dosłownie nikomu – nawet najbliższej rodzinie – nie można ufać, każdy gotów wbić ci nóż w plecy. I zapewne zrobi to w możliwie najbardziej przerysowany sposób – sam reżyser przyznał, że o ujęciu tematu w krzywym zwierciadle, zadecydowało to, iż opisywane wydarzenia były zbyt bliskie rzeczywistości, a treść zbyt dołująca. Kiedy więc główny bohater zostaje zaatakowany w swoim apartamencie to napastnikiem jest czarnoskóra pokojówka, która w trakcie szamotaniny traci biustonosz. W innej ze scen domorosły detektyw salwuje się ucieczką z rancza niezwykle wpływowego miliardera, po tym jak ten… ostrzeliwuje go z czołgu. Jednocześnie jednak, Richter zachowuje odpowiednie proporcje i wszystkie nonsensy wygrywa z kamienną twarzą, unikając otarcia się o tanią błazenadę.


Co najbardziej bodajże imponuje w całym przedsięwzięciu to nazwiska, jakie poczatkujący, nieobyty w filmowym medium twórca zdołał zebrać na planie. Lista jest długa: za kamerą Vilmos Zsigmond, scenografia od Roberta Boyle’a (nadwornego scenografa Hitchcocka), muzyka Maurice’a Jarre’a. W obsadzie zaś John Huston, Anthony Perkins, Eli Wallach, Toshirō Mifune, Sterling Hayden, Dorothy Malone, Ralph Meeker i Elizabeth Taylor. W mniejszych lub większych rolach, czasem zaledwie drobnych epizodach, jak choćby w przypadku Taylor, która pojawia się na chwilę w roli prezydenckiej stręczycielki. Zawsze jednak obsadzeni z pomysłem i mrugnięciem oka do widza. Wyborny jest zwłaszcza Huston, który jako cyniczny ojciec klanu (ekranowy odpowiednik Josepha Kennedy’ego) powtarza niejako swoją kreację z Chinatown (1974): kilkadziesiąt kilo żywego skurwysyństwa.


Pomimo jednak takiego potencjału i dużych nakładów produkcyjnych, Winter Kills nigdy nie odniosło sukcesu i kilka lat przeleżało na półkach. Winić za to należy głównie problemy finansowe (budżet został wielokrotnie przekroczony), za sprawą których okres zdjęciowy – z licznymi przerwami – trwał trzy lata, a gdy film został ostatecznie ukończony, nikt nie był zainteresowany wprowadzeniem go na ekrany. Zadania podjęło się ostatecznie AVCO Embassy Pictures, które jednak wypuściło przemontowaną wersję, w której zniwelowano większość akcentów humorystycznych do minimum. Przy kiepskich wynikach kasowych szybko jednak wycofano kopie z dystrybucji – zdaniem zarówno Richtera, jak i Condona było to celowe działanie kompanii, która chciała uniknąć ewentualnych utarczek prawnych z klanem Kennedych. Film powrócił do kin w 1983 roku, w wersji zgodnej z pierwotnymi założeniami twórcy i doczekał się pozytywnych opinii ze strony większości krytyki, co nie uchroniło go jednak przed zapomnieniem ze strony widowni.


Jakby jednak nie patrzeć, Winter Kills to niezwykle ciekawy przypadek filmu stworzonego na przekór przeciwnościom, z autentyczną pasją – zarówno ze strony nieopierzonego, młodego reżysera, jak i towarzyszących mu współpracowników. Do tego stopnia, że kiedy wyczerpały się fundusze, aktorzy i ekipa realizatorska zgodzili się pracować za darmo, a następnie – wskoczyli na plan innej produkcji (The American Success Company), której jedynym celem było zarobienie pieniędzy na dokończenie zdjęć do wcześniejszego przedsięwzięcia. Ostateczna klęska w box office była ogromnym rozczarowaniem dla wszystkich zamieszanych w projekt i naznaczyła całą późniejszą karierę Richtera, który nigdy nie dostał drugiej szansy zaistnienia w Hollywood. Nawet jednak nie znając szczegółów fascynującego tła, jakie stało za Winter Kills (a w rachubę wchodziły zarówno mafijne kontakty, jak i tajemniczy zgon jednego z producentów) trzeba oddać, że jest to cholernie frapujący okaz, który zdecydowanie odcina się od gatunkowych klisz i wzorców, proponując podejście świeże i pozbawione asekuranckiej kokieterii.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz