9/09/2020

Fuga dal Bronx (1983)

dir. Enzo G. Castellari


Zamknięcie post-apokaliptycznej trylogii Enzo Castellariego i zarazem bezpośrednia kontynuacja „1990: The Bronx Warriors”. Wszechwładna korporacja planuje przejęcie terytorium Bronxu i utworzenia na nim nowoczesnej enklawy dla bogaczy. Aby do tego doprowadzić, trzeba wpierw oczyścić dzielnicę z „szemranego elementu”, a dotychczasowe zabudowania wyburzyć. W tym celu włodarze wynajmują bezwzględnego Floyda Wanglera (niezawodny Henry Silva), który wespół ze swoimi oddziałami niszczy, plądruje i pali żywcem za pomocą miotaczy ognia. W Bronxie organizuje się jednak zbrojne podziemie. Wyjęci spod prawa postanawiają wziąć za zakładnika prezydenta korporacji Clarke’a (Enio Girolami). Misji przewodzi znany z pierwszej części Trash (Mark Gregory)…


Po pustynnej rozwałce z „The New Barbarians” wracamy w znajome rejony „Ucieczki z Nowego Jorku” i „Wojowników”, ale zgodnie z żelazną zasadą dotyczącą sequeli wszystkiego jest tym razem więcej. Więcej strzelanin, wybuchów, pościgów – słowem: więcej akcji. Castellari znów udanie maskuje skromny budżet za pomocą odpowiedniego doboru lokalizacji i sztuczek technicznych. W drugiej połowie robi się już z tego regularna wojna na ulicach wyniszczonego miasta. W ruch idą wspomniane miotacze ognia, a trup ścieli się gęsto. Maestro Enzo wplata tu i ówdzie swój znak rozpoznawczy „włoskiego Peckinpaha”, czyli zwolnione tempo, tworząc odjechany kolaż jatki i destrukcji. Czyli to, co tygrysy lubią najbardziej.



„Escape from Bronx” działa więc jak dobrze naoliwiony Fiat na gościnnych występach w Nowym Świecie. Castellari dobiera sobie sprawdzonych wyjadaczy (obok Silvy, w roli najemnika ponownie występuje tutaj znany z "Barbarzyńców" Giancarlo Prete), straszy brudem przyszłości, zabiera nas w podróż po podziemiach zrujnowanej metropolii. Czasem, owszem, zalatuje to trochę serem (przed laty chętnie naśmiewali się z tego twórcy programu „Mystery Science Theater 3000”), ale nie sposób nie docenić energii i realizacyjnej sprawności Castellariego, który wycina z „kradzionego” materiału kawał esencjonalnego kina akcji, które nie nuży choćby nawet przez moment. Zresztą, przy body councie sięgającym 174 ofiar (Arnie i 109 trupów w „Commando” to pikuś!) ciężko byłoby narzekać na nudę. Postapo rozwałka na całego, do której szybciej zabije serce każdego miłośnika włoszczyzny.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz