Kiedy w 1968 roku George A.
Romero zaatakował widzów swoja „Nocą żywych trupów”, stało się jasne, że kino
grozy już nigdy nie będzie takie samo jak wcześniej. Debiutant udowodnił, że
przy niewielkim nakładzie kosztów można zrealizować obraz, który przerazi
miliony, a przy okazji będzie niósł ważkie przesłanie społeczne. Okazało się
bowiem, że pogardzany do tej pory gatunek, podobnie jak science-fiction, może
drążyć niewygodne tematy i odwoływać się do ludzkich bolączek oraz codziennych
lęków. Oczywiście, niespodziewany sukces niskobudżetowego horroru musiał
przynieść falę naśladownictw. Te z
początku ograniczały się głównie do kina europejskiego, które w tamtym okresie
bardzo chętnie podłapywało modne wzorce zza Oceanu.
Jednym z twórców, którzy
otwarcie przyznawali się do czerpania inspiracji z dzieła Romera, był Hiszpan
Amando de Ossorio, który w latach 1972-1975 zrealizował swoją tetralogię „ślepej
śmierci” (tudzież ”ślepych trupów”). W pierwszym z obrazów, „La noche del
terror ciego” (aka „Tombs of the Blind Dead”), poznajemy zmodyfikowaną legendę
o zakonie Templariuszy, którzy za swe konszachty z diabłem mieli zostać ukarani
szczególnie okrutną śmiercią (tytułowa ślepota to efekt wydziobania im oczu przez kruki).
Jako, że bałwochwalcy zdążyli wcześniej poznać sekret życia wiecznego (poprzez
picie krwi! Toż to… bluźnierstwo?), co jakiś czas wychodzą z tytułowych
grobowców, aby mordować Bogu ducha winnych nieszczęśników.
Znajdujemy się więc w czasach
współczesnych, gdzieś na sielskim pograniczu Hiszpanii i Portugalii. Zawiązanie
akcji rozegrane zostało według sprawdzonego schematu z „Psychozy” Hitchcocka. Po
pierwszej ofierze, powolnymi krokami zbliża się wyczekiwana, upiorna noc. Ossorio
konsekwentnie buduje atmosferę grozy, a sekwencje ataków tytułowych truposzy –
pomimo obecnych tu i ówdzie elementów kiczu – wciąż robią naprawdę przyzwoite
wrażenie. Reżyser nie stroni także od gore, które wprawdzie dawkowane jest
oszczędnie, ale w paru miejscach ma solidny charakter. W pamięć zapada
w szczególności finałowa masakra w pociągu – nie tyle nawet przez ilości
przelanej sztucznej krwi czy dosłowność, ale przez sam wydźwięk tego końcowego zwrotu
akcji.
Oczywiście, pod pewnymi
względami, „La noche del terror ciego” może być postrzegane jako poczciwa
ramotka: aktorstwo bywa drewniane, dialogi głupie, a postępowanie postaci… cóż,
jeszcze głupsze. Przydałoby się więcej
konsekwencji w pewnych momentach, a efekty czasami trącają przysłowiową myszką.
Trzeba jednak oddać Ossorio, że nie nakręcił zwyczajnej euro-podróby
amerykańskiego hitu, ale stworzył własną mitologię. Jakby nie patrzeć, jego „ślepe trupy” to nie tyle zombie, co raczej objęte klątwą demony o właściwościach
podobnych wampirom. Poza tym, ich charakteryzacja - jak na rok powstania - prezentuje się zaskakująco dobrze i oryginalnie. A kogo
znużą dywagacje pomiędzy bohaterami, ten niech skupi się na czerpaniu
przyjemności z klimatu. Bo ten jest naprawdę niezły.
Ocena: ****
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz