7/22/2017

Mind Ripper (1995)

dir. Joe Gayton



W połowie lat 90., w czasach zmierzchu VHS, Wes Craven postanowił pomóc swemu synowi w karierze i objąć patronat nad adaptacją scenariusza pociechy. "Mind Ripper", trafił najpierw na antenę prywatnej sieci HBO, a niedługo potem zadebiutował na rynku video. Dystrybutor najwyraźniej wyszedł z założenia, że użycie nazwiska "Craven" na okładce nie wystarczy, toteż zastosował sprytną sztuczkę i opatrzył obraz tytułem "The Hills Have Eyes III". Podczepianie marnych produkcji pod znane franczyzy, to zabieg niegdyś powszechny, bardzo chętnie stosowany zwłaszcza przez Włochów, którzy masowo płodzili w latach 70. i 80. tanie pseudo-sequele hollywoodzkich hitów. W tym akurat przypadku, bezpośrednim łącznikiem jest nazwisko producenta wykonawczego. Nie zmienia to wszak faktu, że omawiana pozycja nie ma żadnego związku z głośną serią.


Skojarzenia z kultowym horrorem z 1977 roku, może budzić samo miejsce akcji: pustynia w Nowym Meksyku (?), gdzie znajduje się tajny ośrodek badawczy amerykańskiego Rządu. Zatrudnieni z nim naukowcy, pracują nad stworzeniem superczłowieka. Używają do tego celu znalezionego pośród piasków nieboszczyka. Przywrócony do życia trup okazuje się być zwichrowaną istotą, która pragnie tylko jednego: zniszczyć swych twórców...



Inspiracje "Frankensteinem" jak najbardziej czytelne, choć akurat tym razem mamy do czynienia z jednym z tych wypadków, gdy bezrefleksyjne wymienianie powieści Mary Shelley jako źródła natchnienia, stanowi rodzaj świętokradztwa. "Mind Ripper" (aka "The Outpost" aka "The Hills Have Eyes III") to typowy przykład kina klasy C., które przez cały okres świetności kaset VHS, święciło triumfy w osiedlowych wypożyczalniach. Marna, pełna nonsensownych rozwiązań fabuła, kiepskie aktorstwo (ok, Lance Henriksen to Lance Henriksen, ale cała reszta kolokwialnie ujmując "ssie"), czerstwe dialogi i żałosne "efekty specjalne" czynią z filmu Joe Gaytona świetny przykład na to, iż kiedyś naprawdę niewiele trzeba było, aby widz w napięciu śledził najbardziej nawet wtórną i głupiutką fabułę. Sam jako dzieciak, nie raz dałem złapać się na podobny haczyk i przez długie lata byłem święcie przekonany, iż na ten przykład taki "Amerykański Ninja" to kawał świetnego kina akcji. Cóż, czas weryfikuje wiele osądów.


Żeby nie było, że wyłącznie narzekam: samozwańcze "Wzgórza mają oczy 3" odznaczają się ponurą atmosferą, która dodaje całości chropawego uroku. Nawet kiedy z pantałyku próbują zbić widza nieśmieszne wtręty o charakterze "humorystycznym", klimat jest ciężki i gęsty. Im dalej jednak, tym większe znużenie ogarnia, bo scenariusz wykorzystuje praktycznie każdą możliwą kliszę gatunkową, a frajda z tej na poły amatorskiej próby sprostania legendzie własnego nazwiska jest minimalna. Ciekawostką z kolei fakt, iż ów wytwór czystego nepotyzmu, doczekał się niedawno wydania na Blu-Ray. Dystrybutor Code Red DVD, postanowił wrócić do dziwnych praktyk z czasów ekspansji wynalazku o nazwie direct-to-video i z dumą obwieszcza na okładce swego wydania, iż o to mamy do czynienia z kontynuacją dyptyku Cravena seniora. Historia lubi się powtarzać? 

Ocena: **



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz