Twin Peaks: The Return





25 lat oczekiwania to dużo. Na pewno więcej, niż przyszło nam czekać na "Chinese Democracy", choć na szczęście nieco mniej niż "Sto lat samotności". 25 lat - taki właśnie okres przepowiadała Laura Palmer, po jego upływie, ona i agent Cooper mieli spotkać się ponownie. Dzisiaj już wszyscy wiemy, że David Lynch nie zawiódł w tej kwestii i dopilnował, by słowo dane przez Laurę, zostało dotrzymane.


"Miasteczko Twin Peaks" nie bez przyczyny cieszy się opinią przedsięwzięcia o charakterze wręcz legendarnym. Wykreowany przez spółkę Lynch-Frost serial, nadawany był na antenie stacji ABC od 8 kwietnia 1990 roku do 10 czerwca 1991. W sumie nakręcone zostały dwie serie, z czego pierwsza spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem, zjednując sobie rzesze wielbicieli, natomiast w trakcie trwania drugiej, oglądalność zaczęła spadać, co zaowocowało decyzją o zakończeniu produkcji. Najprawdopodobniej, nagły zanik zainteresowania wśród widowni, spowodowany był faktem, iż po tym, jak zagadka śmierci Laury została już rozwiązana, fabuła skupiła się na coraz bardziej enigmatycznych wątkach tzw. Białej i Czarnej Chaty, przez co historia nabrała ciemniejszych odcieni. Na przestrzeni lat, przełomowy dla amerykańskiej telewizji serial (jak i stanowiący jego prequel, film kinowy), zyskał sobie status kultowego. Gdy gruchnęła wieść, iż Lynch powraca do Twin Peaks, w mediach i środowisku fanów rozpętała się istna burza. 


Szok związany z decyzją o wznowieniu serii porównać można chyba tylko z tym, który towarzyszył niespodziewanej informacji, iż po dekadzie milczenia, David Bowie wypuszcza na rynek nowy album (chodzi o "The Next Day" - przyp. autora). Ekscytacja miesza się w takim przypadku z masą obaw. Czy twórca sprosta zadaniu i nie zhańbi własnego dzieła? Czy będzie to wciąż "to samo" Twin Peaks? Czy konwencja sprzed ćwierć wieku zdoła się obronić po latach? I wreszcie: czy jest sens wracać do opowieści, która w mniejszym lub większym stopniu stanowi zamkniętą całość? Na większość spośród tych pytań znamy już odpowiedzi przynajmniej szczątkowe. 


Przypomnijmy: pilotażowy, składający się z dwóch epizodów, odcinek trzeciego sezonu zadebiutował na antenie Showtime 21 maja. Zaraz potem, kolejne dwa epizody dostępne były w formie streamingu online. Dwutygodniowa cisza w eterze i następne odsłony cyklu pojawiać się będą w tygodniowych odstępach. Wiadomo już więc mniej więcej, z czym to nowe Twin Peaks "się je". I tu zaczynają się schodki. Jedni odetchnęli z ulgą, podczas gdy inni już kręcą nosami. Lynch bowiem najwyraźniej nie zamierzał się nikomu przypodobać i nakręcił kontynuację w manierze znanej z jego późniejszych filmów. Jest więc tajemniczo, mrocznie, szaleństwo formalne idzie w parze z wstawkami surrealistycznymi, a widz co rusz zadaje sobie pytanie: na czym ten siwy dziwak jedzie (choć wszyscy wiemy doskonale, iż pan Lynch od substancji psychoaktywnych stroni i preferuje raczej tzw. medytację transcendentalną). Miłośnicy klimatów znanych z "Zagubionej autostrady", "Mulholland Drive" i "Inland Empire" powinni być wniebowzięci, ci zaś, którzy liczyli na ponowne odwiedziny sielskim miasteczku pełnym sympatycznych ekscentryków, zapewne przeżyją wstrząs.


Nie zamierzam bynajmniej przybliżać szczegółów fabuły nowej serii, tak jak i z całościową oceną wstrzymam się do zamknięcia sezonu, wypada jednak wspomnieć o kilku elementach. Otóż położone pośród lasów Twin Peaks odgrywa w całej historii, póki co, rolę marginalną. Na pierwszym planie mamy znów Dale'a Coopera (miło mi donieść, że Kyle McLachlan trzyma się nad wyraz dobrze), choć zarazem nie jest to "ten sam", pogodny agent FBI, popijający kawę i objadający się plackiem z wiśniami. Przynajmniej na razie... Oprócz niego, na ekranach telewizorów powraca, starsza o 25 lat, większość obsady oryginalnego serialu. Niektóre spośród postaci zachowały swój unikalny charakter, inne bogatsze są o doświadczenia, zmienione. Akcentów humorystycznych - jak na lekarstwo. Sporo za to makabry, przemocy i seksu. Admiratorów talentu pana L. raczej to nie zdziwi, warto jednak pamiętać, iż znacznie bardziej posępne od telewizyjnego wcielenia "Twin Peaks: Ogniu krocz za mną", poniosło w kinach porażkę i zostało odrzucone przez widzów rozczarowanych okrutną wizją reżysera.


I tu pojawia się pytanie: czy przez ponad dwie dekady, gusta publiczności zasiadającej przed odbiornikami TV uległy wystarczającej przemianie, by zaakceptować majaki lynchowskiego umysłu, czy też po początkowym "boomie", czeka nas odwrót i ponowny spadek oglądalności, a cała seria skazana zostanie na jeszcze jedną "kultową" niszę. Mimo że staram się być dobrej myśli i skutecznie już wkręciłem się w "Powrót", obstawiam niestety tę drugą opcję. Mogę się rzecz jasna mylić, choć szczerze wątpię, by mainstreamowa większość gotowa była na tak drastyczny przejaw braku poszanowania dla jej oczekiwań. Jedno jest pewne: Lynch nie stara się odgrzewać kotletów, nie chodzi na kompromisy, on wciąż drażni i wzbudza niepokój. Uff, przyznam, że mi ulżyło...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz