Live... on Screen!


Historia zna wiele przykładów rejestracji koncertowych występów, bez których muzyka popularna byłaby znacznie uboższa. Wystarczy wymienić kanoniczne "Made in Japan" Deep Purple czy nie mniej osławione "Live and Dangerous" Thin Lizzy, by każdy fan rocka z powagą przytaknął takiemu twierdzeniu. Ale widowisko sceniczne to przecież nie tylko fonia, nie mniej ważna jest strona wizualna: w końcu wydając pieniądze na bilet wstępu na koncert, chcemy również (a czasem może i przede wszystkim) obejrzeć swych idoli na żywo w akcji. W wielu przypadkach nie jest to możliwe, ale przecież w jakimś celu Stwórca dał człowiekowi taśmę celuloidową. Poniżej dziesięć przykładów na to, że koncerty na dużym ekranie również mogą ubiegać się o miano sztuki wysokiej.



10. The Last Waltz (1978)
dir. Martin Scorsese

Świeżo opromieniony sukcesem "Taksówkarza", 34-letni wówczas reżyser, zarejestrował na potrzeby filmu dokumentalnego pożegnalny występ słynnej grupy The Band, jaki odbył się w San Francisco w Dzień Dziękczynienia 1976 roku. Efektem jest obraz, który wielokrotnie wygrywał w plebiscytach na najlepszy film koncertowy w dziejach. Wielu krytyków nie ma co do tego wątpliwości, a gościnne występy osobistości pokroju Boba Dylana, Vana Morrisona, Neila Younga, Erica Claptona czy Muddy'ego Watersa, czynią z tej pozycji lekturę obowiązkową dla każdego fana muzyki rockowej. 





9. The Rolling Stones Rock and Roll Circus (1996)
dir. Michael Lindsay-Hogg
Najdłużej grający zespół na świecie figuruje na tej liście aż dwukrotnie, przyznać jednak muszę, że z wyborem "numeru 2" miałem spory problem. W grę wchodziło między innymi sprawozdanie z trasy po Stanach w 1972 roku "Ladies and Gentlemen: The Rolling Stones" oraz głośne "Shine a Light" Scorsese. Ostatecznie wybrałem obraz Lindsaya-Hogga. Zaprezentowany w nim materiał pochodzi z dwóch imprez, jakie odbyły się 11 i 12 grudnia 1968 roku. Idea "cyrkowych" występów miała być sposobem na promocję świeżo wydanego albumu "Beggars Banquet", jednak film przeleżał na półce kolejne 28 lat, by ujrzeć światło dzienne dopiero w 1996. Ponoć sami muzycy nie byli zadowoleni z formy w jakiej się znajdowali podczas zdjęć, zarządzono więc dokrętki. Śmierć Briana Jonesa pogrzebała projekt na blisko trzy dekady, dziś jednak jest to bezcenny dokument portretujący grupę w jej pierwotnym, kanonicznym składzie. A energetyczne wykonanie "Sympathy for the Devil" w dalszym ciągu zwala z nóg.





8. Sign 'o' the Times (1987)
dir. Prince, Albert Magnoli

Prince na żywo w swym najlepszym, "gwiazdorskim" okresie. Prezentuje materiał z dwupłytowego albumu pod tym samym tytułem, co film. Laik raczej fenomenu "Małego Księcia" nie pojmie nawet dzięki najlepszemu występowi, ale każdy fan doskonale wie, że lepszego filmu koncertowego z autorem takich hitów jak "Little Red Corvette" czy "Raspberry Beret" już nie znajdzie. 




7. Stop Making Sense (1984)
dir. Jonathan Demme

Twórca "Milczenia owiec" towarzyszył grupie Davida Byrne'a podczas trzech grudniowych nocy w 1983 roku, kiedy to występowali w Hollywood's Pantages Theater. Efekt? Obraz, którego w żadnym z podobnych zestawień zabraknąć nie może. Na przemian teatralny i przebojowy, "Stop Making Sense" porywa od pierwszych taktów "Psychokiller", wykonanego przez Byrne'a jedynie z akompaniamentem... boomboxa. Wraz z kolejnymi utworami, muzyków na scenie przebywa, a seans przeradza się w niezapomniane muzyczno-filmowe doświadczenie.




6. The Doors: Live at the Hollywood Bowl (1987)
dir. Ray Manzarek

Choć koncerty The Doors miały opinię jedynych w swoim rodzaju, godnych odnotowania rejestracji popisów kalifornijskiego kwintetu nie ma wiele. Winić za to należy zapewne głównie spadkową formę staczającego się na dno alkoholowego uzależnienia frontman, jednak podczas występu w Hollywood Bowl 5 lipca 1968 roku, Morrison i spółka wciąż znajdowali się u szczytu swych możliwości, o czym świadczą kapitalne wersje takich przebojów, jak "When the Music's Over", "Moonlight Drive" czy "The End".




5. Monterey Pop (1968)
dir. D.A. Pennebaker

Festiwal Monterey Pop (1967) odbył się w samym apogeum hipisowskiego "Lata Miłości". Dokumentujący to wydarzenie film Pennebakera, stanowi nieocenione źródło informacji dla przyszłyh pokoleń. To tutaj w końcu możemy obejrzeć, jak Jimi Hendrix podpala swą gitarę, a The Who dokonują na scenie demolki z użyciem instrumentarium. Spokojniej jest w trakcie występów Raviego Shankara lub duetu Simon & Garfunkel, a pośród widowni przechadza się dandysowaty Brian Jones. Flower power w rozkwicie.




4. Woodstock (1970)
dir. Michael Wadleigh

Dokumentu Wadleigha, choćby ze względu na historyczny charakter wydarzenia, na liście zabraknąć nie mogło. Trzygodzinny (w wydaniu DVD wzbogacony o dodatkowe 40 minut materiału) reportaż z bodaj najsłynniejszego festiwalu w dziejach muzyki popularnej, podobnie jak wspomniane powyżej "Monterey Pop" Pennebakera, to bezcenne świadectwo czasów kontestacji, krótkiej, acz brzemiennej w skutki epoki przemian społeczno-kulturalno-światopoglądowych. O Woodstocku powiedziano i napisano przez lata wiele, włącznie z tym, że "święto miłości, pokoju i muzyki" to zwyczajny mit dla łatwowiernych, warto jednak przekonać się na własne oczy, o co tyle szumu.




3. The Song Remains the Same (1976)
dir. Joe Massot, Peter Clifton

"Kiedy giganci chodzili po Ziemi" to tytuł jednej z książkowych biografii poświęconych Led Zeppelin. Spokojnie takim tytułem można by opatrzyć również film Massota i Cliftona. "The Song Remains the Same" to Zeppelini w szczytowej formie, rozimprowizowani, pełni energii, niepodzielnie panujący w świecie ówczesnego popu. Już niebawem ich wagnerowska muzyka zostanie zdetronizowana przez stawiający na prymitywną siłę, rzucający wyzwanie ustalonemu ładowi społecznemu punk rock. Tutaj jednak obcujemy z jedynym w swoim rodzaju, rockowym misterium. Można więc przymknąć oko na zgoła pretensjonalne wstawki fabularne i cieszyć się "największym zespołem w historii rocka" w pełnej krasie. Pełna recenzja dostępna tutaj. 




2. Ziggy Stardust and the Spiders from Mars (1973)
dir. D.A. Pennebaker
Film Pennebakera dokumentuje ostatni koncert na trasie promującej przełomowy w karierze Davida Bowiego album "The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars". Jak się miało okazać, było to również pożegnanie "kameleona rocka" z personą androgynicznego kosmity, Ziggy'ego Stardusta oraz z zespołem, który towarzyszył mu przez ostatnie dwa lata. Czas pokazał, że Bowie znalazł dla siebie miejsce w muzycznym showbusinessie, jednak to właśnie jego glamrockowe wcielenie otworzyło wrota do sławy. Zgodnie z tytułem ostatniego z utworów na longplayu, jesteśmy więc świadkami swoistego "rock'n'rollowego samobójstwa". 




1. Gimme Shelter (1970)
dir. Albert Maysles, David Maysles, Charlotte Zwerin

Bracia Maysles towarzyszyli Stonesom podczas ich trasy koncertowej po Stanach w 1969 roku. Efektem ich pracy nie jest jednak jeszcze jeden zwyczajny dokument muzyczny. Traf chciał, że duet dokumentalistów stał się świadkami symbolicznego końca pewnej ery. Zaplanowany na zwieńczenie tournee, darmowy koncert w Altamont, miał być odpowiedzią Brytyjczyków na festiwal Woodstock z tego samego roku, okazał się być jednak smutnym epitafium dla epoki hipisowskich mrzonek o ubarwianej przygodnym seksem i narkotykami, pokojowej koegzystencji na planecie Ziemia. W trakcie wieńczącego wieczór występu Stonesów, wynajęci w charakterze ochrony motocykliści z gangu Hell's Angels zasztyletowali 18-letniego fana nazwiskiem Meredith Hunter. Zaraz potem, Ameryka weszła w kolejną dekadę, która okazała się być już jedynie przykrym kacem po barwnej rewolcie psychodelicznych lat 60. Pełna recenzja dostępna tutaj.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz