dir. David Schmoeller
Klasyczna sytuacja: grupa nastolatków gubi drogę na odludziu. W poszukiwaniu pomocy trafiają pod dach właściciela nieczynnego lunaparku, którego główną atrakcją była kolekcja figur woskowych. Wkrótce okazuje się, że po okolicy krąży bezlitosny morderca...
Film Davida Schmoellera to bodaj najbardziej znany tytuł ze stajni Charles Band Productions, wytwórni będącej poprzedniczką słynnego Full Moon. Na prostą fabułę składa się szereg zapożyczeń z takich klasyków, jak „Teksańska masakra piłą mechaniczną” czy „Gabinet figur woskowych”. Twórcy do mikstury dodali pokręcony, chory klimat, który dodatkowo wzmocnili momentalnie zapadającą w pamięć ścieżką dźwiękową autorstwa Pino Donaggio. Motyw seryjnego mordercy ze zwichrowaną psychiką wzbogacony został o wątki paranormalne, zgodnie z którymi psychopata posiada nadprzyrodzoną moc umożliwiającą ożywianie stworzonych przez siebie manekinów. Powstał obraz, który wprawdzie pełnymi garściami czerpał z dokonań poprzedników, ale też sam wyznaczał nowe trendy i wzorce, nader skwapliwie wykorzystywane przez innych twórców horrorów.
Początek jest tu może mało przekonujący, zwłaszcza dla kogoś, kogo nie bawią mordercze lalki wyskakujące z zakamarków, ale od momentu przybycia na opuszczone ranczo atmosfera gęstnieje, a akcja nabiera rumieńców. Miłośnicy konkretnego gore nie znajdą tutaj zbyt wielu powodów do zadowolenia, ale rzecz nadrabia nastrojem opowieści, na przemian onirycznym i pogrążonym w obłędzie, przywodzącym miejscami włoskie kino grozy i filmy giallo, z ich nieprzewidywalnością i brakiem poszanowania dla logicznych struktur narracji. Świetna jest w szczególności postać schizofrenicznego lalkarza, który w zależności od swego aktualnego wcielenia jest albo godny współczucia albo też przerażający. Wcielający się w niego Chuck Connors, była gwiazda baseballu i koszykówki, daje zapadający w pamięć występ jako Mr. Slausen, poczciwy samotnik, którego gościna to wątpliwa przyjemność.
Dysponujący skromnym budżetem Schmoeller słusznie kładzie nacisk na warstwę wizualną, wykorzystując skąpane w ciemności i mgle lokacje oraz solidne efekty praktyczne. Twórca, który po latach zaserwuje nam kultowego „Puppet Mastera”, już tutaj zdradza swą „lalkarską” obsesję, dzięki czemu na ekranie podziwiamy całą galerię zróżnicowanych manekinów i zabawek o potencjalnie morderczych właściwościach. Najlepsze są jednak maski samego zabójcy, które przywodzą na myśl pamiętne skórzane elementy odzienia Leatherface’a.
„Tourist Trap” często uznawane jest za jeden z najlepszych slasherów w dziejach. Głównej przyczyny tego stanu rzeczy upatrywać należy jednak nie w pomysłowych scenach śmierci czy innowacyjnej fabule, a umiejętnym kreowaniu atmosfery grozy i żonglowaniu schematami w sposób, który pozwala stworzyć nową jakość z pozornie dobrze znanych elementów układanki. Surrealistyczny horror młodzieżowy? To chyba właśnie to. Nie tylko dla osób odczuwających chorobliwy lęk przed upiornymi lalkami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz