Podczas gdy włoskie kino nazisploitation obfitowało w naturalistyczne obrazy gwałtów, tortur i przemocy wszelakiej, jego francuski odpowiednik oparty był na nieco bardziej subtelnej formule. Produkowane przez wytwórnię Eurociné obrazy skupiały się przede wszystkim na erotyce, co najwyżej celebrując fetyszyzm, ale unikając z reguły czytelnych konotacji z tematyką Holokaustu. Tytuły pokroju „Helga, la louve de Stilberg” czy „Elsa Fräulein SS” chętnie przy tym podbierały od głośnych dokonań nurtu. W przypadku „Train spécial pour Hitler” aka „Helltrain” aka „Hitler’s Last Train”, punkt wyjścia jest w zasadzie identyczny jak w „Salonie Kitty” Tinto Brassa, z tą różnicą, że w tym przypadku mamy... burdel na kółkach.
Wszystko zaczyna się w momencie, gdy członkowie SS podejmują decyzję o stworzeniu mobilnego domu publicznego dla kadry oficerskiej. Umiejscowiony w pociągu przybytek ma stać się miejscem relaksu dla żołnierzy na froncie. Jego szefową zostaje piosenkarka z klubu nocnego, ulubienica wpływowego SS-mana, Ingrid (gwiazda francuskiego sexploitation, Monica Swinn)...
O fabule ciężko napisać cokolwiek więcej, albowiem jest ona do bólu sztampowa i wyjątkowo uboga. Na akcję składa się szereg „pikantnych” scenek, przetykanych nużącymi scenami dialogowymi. W drugiej połowie, w miarę zbliżania się do frontu, tempo nieco się rozkręca, co jednak niekoniecznie oznacza że robi się ciekawie – ot, do całego spektaklu dołączone zostają po prostu sceny potyczek z partyzantami, strzelaniny itp., itd.
Stojący za kamerą Alain Payet wyspecjalizowany był w kinie pornograficznym i trzeba mu oddać, że sceny erotyczne filmuje z reguły w całkiem stylowy sposób, unikając przy tym z reguły dosłowności. Nie ma za to ręki do aktorów i za grosz talentu, jeśli chodzi o budowanie dramaturgii. Rytm opowieści jest monotonny i usypiający niczym stukot kół tytułowego pociągu. Widzowie poszukujący bezeceństw również poczują się mocno zawiedzeni, bo bodaj najmocniejsze fragmenty historii dotyczą poklepywania prostytutek po tyłkach przez członków ruchu oporu. No chyba, że kogoś zniesmaczy widok dorosłego faceta jadącego na dziewczynie niczym na koniu.
Perwersji brak, przemocy również, a i dawkowana szczodrze golizna szybko zaczyna nużyć. „Train spécial pour Hitler” to jeden z tych wyjątkowych przypadków, gdy sięganie po bulwersującą w założeniu tematykę nie przynosi żadnych wymiernych rezultatów. To tanie kino wojenne, podlane eksploatacyjnym sosem, który miast jednak emocjonować, przynosi gorzkie rozczarowanie. Ciekawscy zdecydowanie powinni sięgnąć po nazistowskie orgie w wydaniu spaghetti, tutaj panoszy się bowiem nuda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz